Jeśli czytaliście mój pierwszy tekst dotyczący rejsu po Chorwacji to wiecie już, że Chorwacja jest miejscem , do którego warto wracać i odkrywać je na nowo. Jeśli ktoś z Was już był na Chorwacji, to powinien pojechać ponownie, wynająć na tydzień jacht i zakochać się drugi raz. Chorwacja z perspektywy morza pozwoli nam odkryć ją na nowo i poczuć żeglarski klimat tego kraju.
O tym jak wyglądał mój tygodniowy rejs po Chorwacji i co warto zwiedzić opisałam w kilku postach, dzieląc tekst na cztery części. Tutaj przeczytasz cz. 2, w której piszę m.in. o miasteczkach Sali i Prvić Luka. Natomiast cz. 3 będzie o Archipelagu Kornati z Parkiem Narodowym Krka i mieście Skradin. Post nr 4 będzie poświęcony miastom Šibenik (Szybenik), Trogir oraz Primošten. Jeśli chcesz dowiedzieć, co zwiedzałam w pierwszego dnia rejsu i czym urzekł mnie Zadar, to zapraszam tutaj. Miłej lektury.
DZIEŃ DRUGI: WYPŁYWAMY W MORZE I ZWIEDZAMY SALI
Po orzeźwiającym prysznicu w przepięknej i nowoczesnej marinie Dalmacja w porcie Sukosan trzeba było szybko zjeść śniadanie, by rozpocząć naszą podróż. Polecam łazienki szczególnie przy piedestale nr 21. Można tam doświadczyć niecodziennej kąpieli tuż na łonie natury. Sprawdźcie sami, co mam na myśli. Na pewno będziecie chcieli mieć taką łazienkę w domu.
Nasz skipper nie byłby sobą, gdyby nie zrobił nam małego szkolenia. Szczególnie mogli wykazać się panowie wyciągając zakotwiczone na dnie morza liny, czyli muringi. W portach chorwackich pełnią one funkcje podobną do kotwicy i w zasadzie jest to standard przy cumowaniu w większości chorwackich portów.
W końcu wypłynęliśmy na otwarte morze. Po kilku godzinach zrobiliśmy sobie krótki postój, by popływać w morzu. Jak na moje standardy nie mogę powiedzieć, że woda była ciepła, ale grzechem byłoby nie zanurzyć się w lazurowym morzu. Po kilku minutach było już bosko. Woda fantastycznie orzeźwiała. Panowie z maskami podziwiali skaliste dno chorwackiego morza, które nie jedną tajemnicę skrywało. Były talerze, opony, a nawet krzesło. Dno zamieszkują również niezliczone gromady nagich ślimaków, czyli bez skorupki. Na pierwszy rzut oka wyglądają jak wielkie ciemne skarpetki porozrzucane na piasku. Gdzieniegdzie można było też podejrzeć jakąś rybkę albo dwie.
Koło 18 zawinęliśmy do uroczej miejscowości Sali na wyspie Dugi Otok. To pierwsze na naszej liście kamienne rybackie miasteczko, które zyskało naszą sympatię tuż po wpłynięciu do portu.
Wzięliśmy szybki prysznic (zielone drzwi obok baru Maritimo) i ruszyliśmy na miasto. Obchodząc port, a następnie kierując się schodami w górę za informacją turystyczną, a później odbijając w prawo przy kolejnych schodkach, dojdziemy do niewielkiej zatoczki zaadoptowanej przez mieszkańców na plażę, a dokładniej kamienny podest z zejściem do morza, gdzie można m.in. wykonać na lianie skok do wody.
DZIEŃ TRZECI : PIERWSZA BURZA, OŚMIORNICA I ZWIEDZANIE PRVIĆ LUKA
Wczesnym ranem obudziła wszystkich ogromna ulewa i burza. Zapowiadało się niezłe bujanie, czyli to, czego większość się obawiała. Deszcz się zmniejszał, ale nadal wiało, a niebo pełne ciemnych burzowych chmur wyglądało dosyć groźnie. Przez chwilę przeszła mi przez głowę myśl, że chyba zostaniemy w porcie, bo wypływanie z takimi nowicjuszami jak my na otwarte morze jest niebezpieczne. Również miny i komentarze obserwujących nas Chorwatów nie były zachęcające. Byliśmy w zasadzie jedyną łódką, która planowała wypłynąć. Popatrzyłam na Krzysztofa, ale on jak zwykle wyglądał na wyluzowanego. Chyba jako jedyny z nas nie miał wątpliwości, by wypływać.
Chmury, deszcz i wiatr towarzyszyły nam jeszcze dłuższy czas, ale wszyscy obrócili to w dobrą zabawę. Po raz to przy kolejnej fali podskakiwaliśmy w euforii, gdy fala rozbijała się o dziób. Na twarzy czuliśmy morską bryzę. Chwile grozy i niepewności mijały, a niebo się rozpogadzało. Niestety niektórym zaczęła doskwierać choroba morska, więc na pokładzie zapanowała grobowa cisza. Nawet się nie obejrzeliśmy, gdy za chmur burzowych wyszło słońce, a krople deszczu zamieniły się w parzące skórę promienie słoneczne. W blasku słońca wpłynęliśmy do portu w miejscowości Prvić Luka, która urzekła mnie jeszcze bardziej niż Sali.
W zasadzie był czas tylko na szybki prysznic, bo o 18 musieliśmy już być w miejscu gdzie miałam zjeść najlepszą w swoim życiu ośmiornicę z pod peki (hobotnica ispod peke). Przyznaję, że miałam na nią ochotę od dnia, gdy Krzysztof pokazał mi ją na zdjęciu oraz wytłumaczył, jak jest przyrządzana. Ośmiornicę w całości piecze się w towarzystwie ziemniaków w glinianych garach w specjalnym piecu. W ten sposób wydobywa się naturalny smak i aromat ośmiornicy i ma się gwarancję, że mięso nie będzie gumowate. Zaraz po wyjęciu jej z pieca się ją kroi i podaje na stół. Dlatego tak ważne było, żebyśmy przybyli na czas. W przeciwnym razie straci ona na swoich walorach smakowych.
Ośmiorniczkę osobiście przyrządził dla nas sam Zvonko Krupa, który okazał się znanym operatorem i byłym mężem światowej sławy wizażystki i charakteryzatorki Marii Ewy Dziewulskiej. Z niezwykłą przyjemnością było usłyszeć historię ich miłości, wspólnego życia oraz różnych anegdot ze świata filmu. Na podobnej kolacji do nas byli m.in. aktorzy Marek Konrad, Bogusław Linda czy Marcin Dorociński.
Zwieńczeniem wieczoru był deser w postaci chorwackiego ciasta Presnac, które specjalnie dla nas upiekła gospodyni domu Ana. To był prawdziwy deserowy majstersztyk. Jego sekret leży w młodym chorwackim serze owczo-krowim Magriž, chorwacko-francuskim cieście oraz szczypcie serca, którą dodaje Pani Ana. Jak typowy obżartuch zjadłam ostatni kawałek, ale nie mogłam się powstrzymać. Zasadniczo nie lubię słodyczy, ale jest kilka ciast, które skradły moje serce. Ciasto Pani Any zdecydowanie się w nie wpisuje.
To była istna biesiada, a ośmiornica smakowała niebiańsko. Wciąż czuję ten smak na samą myśl o niej. W rodzinnej atmosferze zajadaliśmy się sałatką z pomidorów i winem domowej produkcji. Wszystkie produkty były z domowego ogródka. Z pełnymi brzuchami i uśmiechem od ucha do ucha wytoczyliśmy się dosłownie od stołu. Poza pyszną ośmiorniczką można tu również wynająć jeden z kilku uroczych pokoi i spędzić kilka dni w błogiej ciszy. Dom służy również jako niewielki pensjonat. Swego czasu to było miejsce spotkań bohemy filmowej. Jeśli ktoś chciałby poznać szczegóły, to chętnie zdradzę jak odnaleźć to niezwykłe miejsce.
Zanim jednak wyszliśmy, dziewczyny odwiedziły pracownię artystyczną Pani Any i każda sprezentowała sobie bransoletkę ręcznie wykonaną z małych błyszczących koralików. Ciszę zakłócały tylko cykady, które zaczynając swoje koncerty w Dniu Św. Piotra. To sezon, gdy są nawałnice burzowe z bardzo silnymi opadami deszczu i uderzeniami wiatru, które tworzą trąby powietrzne nazywane po chorwacku pijavice. Przed nami kolejny dzień i Archipelag Kornati z Parkiem Narodowym, o czym możecie przeczytać już wkrótce.
O ośmiornicy z peki też pisałam, to jeden z lepszych sposobów przyrządzania – jest taka miękka. Trochę nie po kolei czytam wpisy ale widzę, że miałyśmy bardzo podobny plan rejsu 🙂
tak, nawet bardzo 🙂 haha oj tak muszę przyznać, że ośmiornica z peki to mój numer 1. Na drugim miejscu jest ośmiorniczka z hotelu Gołębiewski Wisła, uwierzysz? a gdzie planujesz kolejny rejs?
Rejs był dla mnie niesamowitą przygodą ale ja jednak potrzebuję większej przestrzeni, niż jacht. Zatem myślę że jeśli kolejny rejs to nieprędko 😉
Wraca wiele miłych wspomnień. No cóż, rejsy po między chorwackimi wyspami to faktycznie wiele różnych doznań, a te kulinarne należą do najprzyjemniejszych. Zapraszam na mojego bloga http://www.zagleifotografia.blogspot.com, gdzie dzielę się moimi wrażeniami z rejsów po Adriatyku.
Fajnie, że masz równie pozytywne wspomnienia. Masz jakieś ulubione danie? mój faworyt to ośmiorniczka z spod peki 🙂