JAK TRAFIŁAM AUTOSTOPEM DO ZAKŁADU RYBNEGO W NRD?

Chciałabym wrócić do czasów z lat studenckich w latach 60-70 tych. Studenci niestety nie byli bogaci. Teraz też nie zawsze są, ale w tamtych czasach to było normą. Często musieli nieźle kombinować, by przetrwać z miesiąca na miesiąc. Oczywiście na pierwszym miejscu była nauka, ale przecież inne potrzeby duchowe też były potrzebne zgodnie z piramidą Maslowa.

Praktyki w zakładzie rybnym w Sassnitz

Po ciężkiej rocznej pracy chłonięcia wiedzy na wykładach, zdawaniu egzaminów przychodził czas na organizację wakacyjnych wojaży. Każdy zastanawiał się, jak zorganizować sobie wakacje nie mając przy tym pieniędzy. Każdy z nas wybierał różne możliwości. Niektórzy pracowali, by zarobić na wakacje. Studenci mając na to trzy miesiące, mogli to sobie jakoś zorganizować. Warunkiem były zdane egzaminy, najlepiej jeszcze przed sesją w terminie zerowym. Wtedy mieli jeszcze więcej czasu. Po pierwszym roku studiów każdy student był zobowiązany odbyć robotniczą praktykę studencką. W tym celu trzeba było odpracować miesiąc, wykonując pracę fizyczną w fabryce lub zakładzie. Mnie przypadło w przedsiębiorstwie zieleni miejskiej porządkowanie trawników.

Po odbyciu praktyk udało nam się z koleżanką Jolą z romanistyki załatwić wyjazd do pracy w zakładach rybnych w miejscowości Sassnitz w NRD na wyspie Rugia. Praca tam nie była lekka. Musiałyśmy wstawać o 5 rano, bo praca rozpoczynała się o 6 rano i kończyła o 15. Naszym zadaniem było pakowanie makreli już uwędzonej w specjalnym piecu, która jechała na taśmie. Po obcięciu głowy i ogona nożyczkami wkładałyśmy ją do puszki i dalej jechała na taśmie. Była zamykana, a potem pakowano konserwy do pudeł. Była to praca zorganizowana. W czasie wolnym od pracy zwiedzałyśmy wyspę.

Autostopem z Polski do NRD

Ach! Przypomniałam sobie jak dotarłam do Sassnitz. Jechałam wtedy z Jeleniej Góry do Zgorzelca, by później przekroczyć granice w Goerlitz. Pociąg się spóźnił więc nie zdążyłam na kolejny jadący do Sassnitz. Powstał problem, bo przecież miałam się zgłosić do pracy następnego dnia rano. Postanowiłam podejść do samochodów stojących w kolejce na granicy. Zaczęłam pytać, czy ktoś jedzie w kierunku, do którego zmierzałam. Z jednego samochodu wyszedł pan jadący z córeczką i powiedział, że może podrzucić mnie do Drezna, bo później jedzie do miasta Ludwigshafen, a było to miasto położone w Niemieckiej Republice Federalnej (NRF). Była to strefa państwa, do którego nie miałam prawa wjechać. Było położone nad Renem w Nadrenii i nie było po stronie NRD. Ucieszyłam się, bo pomyślałam, że z Drezna złapię połączenie kolejowe do Sassnitz, do którego chciałam dotrzeć.

Z dworca dotarłam do kwatery, w której miałam mieszkać z koleżanką z Opola. Była to kwatera u rodziny niemieckiej. À propos pana, który podwiózł mnie do Drezna. Wymieniliśmy adresy. Był to Niemiec polskiego pochodzenia, który był Prezesem Polonii w NRF. Kontakt utrzymywaliśmy listownie i był gościem na moim weselu 10 lat później. Czy to nie wspaniałe?

Studenckie życie na wyspie Rugia

Po dotarciu do Sassnitz gospodyni pokazała mi pokój i inne pomieszczenia, z których mogłam korzystać. Jola już była, gdy przyjechałam. Najfajniejsze w tym wszystkim było to, że nie znałyśmy języka niemieckiego. Miałyśmy słownik języka niemieckiego, który miał nam pomóc w codziennych kontaktach z ludźmi.

Następnego dnia udałyśmy się do pracy do zakładu rybnego. Wydano nam odzież, jaką mieli pracownicy, czyli białe fartuchy, kitle, gumiaki i białe rękawice.

 W wolnym czasie po pracy spacerowałyśmy po porcie w Sassnitz z Jolą

Kolejny autostop i szalone zakupy

W końcu przyszedł czas na powrót do domu. Po otrzymaniu pieniędzy za pracę wyruszyłyśmy w podróż. Do dziś się zastanawiam czy wydali nam rzeczywiście tyle, ile nam się należało. Wtedy nie miałyśmy jak tego zweryfikować. Szkoda nam było wydawać pieniądze na bilet kolejowy. Zdecydowanie wolałyśmy te pieniądze przeznaczyć na zakupy. Nie zastanawiając się zbyt długo, ruszyłyśmy w podróż autostopem. W tamtych czasach taka forma podróżowania była popularna wśród młodzieży.

 Mała przerwa na jedzenie podczas zwiedzania w Stralsund

Przystanek Rostock

Z Rugii dotarłyśmy do miasta Rostock położonego w Meklemburgii. Było to miasto portowe ze starym i nowym rynkiem, kościołem mariackim z astronomicznym zegarem, starą latarnią morską w Warnemunde i urokliwym portem nad Morzem Bałtyckim. Kolejnym celem było zrobienie zakupów, zwłaszcza że na starym rynku było wiele sklepów. Biegałyśmy po sklepach cały dzień. Były one świetnie zaopatrzone w różnorodne towary, których brakowało w Polsce. Szczególnie poszukiwałyśmy bardzo modnej wówczas bielizny, koronkowych rajstop i skórzanych butów.

Kierunek Berlin

Po zrobieniu udanych zakupów ruszyłyśmy na podbój Berlina. Wtedy to była stolica Niemieckiej Republiki Demokratycznej (NRD). W tym celu udałyśmy się na autostradę. Trochę nam było ciężko, gdyż miałyśmy wielkie walizki pełne puszek z różnymi rybami dla rodziny. W tamtych czasach walizki na kółkach były rzadkością. Nie wszędzie można było je kupić. A jeśli już gdzieś były dostępne, to były bardzo drogie. Studentów najczęściej nie było na nie stać. Dziś sama się śmieję, jak można było z takim bagażem wyruszyć autostopem. Teraz bym się na to nie zdecydowała. Młodość rządzi się swoimi prawami i nawet co niemożliwe, staje się możliwe. Ach! Jeszcze jedna rzecz, którą wiozłam to „Kasia”, czyli ręczny odkurzacz do dywanów. W Niemczech odkurzacze były dużo tańsze niż w Polsce. Większość polskich rodzin nie było stać na ich zakup. W tej wędrówce po Enerdowie towarzyszył mi kij od tej „Kasi”, a pozostała jego część była spakowana do walizki. Co za szaleństwo! Śmiać mi się chcę na myśl, jak musiałam wyglądać z tym kijem na autostradzie. Jako dobre dziecko chciałam zrobić przyjemność rodzicom, przywożąc im taki prezent i w dodatku za zarobione przez siebie pieniądze.

Odkurzacz Kasia

Przypadkowy nocleg w pociągu

Do Berlina dotarłyśmy, kiedy robiło się już ciemno i tu pojawił się problem. Byłyśmy w dużym mieście. Nie miałyśmy noclegu, a hotele były za drogie na naszą kieszeń. Przemieszczałyśmy się po mieście, licząc na to, że może gdzieś się ulokujemy np. w holu hotelu na kanapie. Może nam pozwolą jako młodym podróżnikom. Niemcy jednak nie byli aż tak gościnni. Wyglądało na to, że nie mamy na co liczyć więc skierowałyśmy się z Jolą w kierunku Bahnhof-u, czyli dworca. Po drodze napotkałyśmy grupę studentów z opiekunem naukowym. Mieli oni praktyki w Berlinie i widząc nas, się zainteresowali. Zapytali, dokąd zmierzamy, więc przyznałyśmy się, że nie mamy gdzie przenocować. Szczęście nam dopisało. Zaprosili nas do siebie. Okazało się, że mają do dyspozycji cały wagon sypialny, który był dobrze wyposażony. W ten sposób naszą pierwszą noc w Berlinie spędziłyśmy, śpiąc w pociągu.

 Berlin wydawał się miastem ponurym i chłodnym w przeciwieństwie do tego, jaki jest teraz

Po zakupach w Berlinie czas na Drezno

Na drugi dzień zjadłyśmy śniadanie i wyruszyłyśmy na zwiedzanie Berlina. Jak na kobiety przystało, zrobiłyśmy oczywiście przy okazji zakupy. Berlin wydawał się miastem ponurym i chłodnym. Sprawiał wrażenie miasta nie specjalnie tętniącego życia w przeciwieństwie do tego, jaki jest teraz. W Berlinie nie zostałyśmy zbyt długo, bo naszym celem był w końcu powrót do domu. Sposób, jaki wybrałyśmy, sprawiał, że czas nam się wydłużał. Jego zaletą było to, że mogłyśmy zwiedzać Niemcy, jadąc z północy na południe.

Następnie dotarłyśmy do Magdeburga a stamtąd do Drezna, stolicy Saksonii, z której wywodzili się panujący władcy w Polsce z dynastii Wettinów. Miasto bardzo nam się podobało. Szczególnie zachwyciła nas Drezdeńska Galeria czy rezydencje dynastii Wettinów, czy Starówka Drezdeńska.

Czas wracać do Jeleniej Góry

Po zwiedzaniu Drezna próbowałyśmy stopem dotrzeć dalej, kolejno łapiąc stopa. Pytałyśmy się poszczególnych kierowców „Fahren Sie nach…?” i tak dalej, aż ktoś nas zabierze.

Byłyśmy bardzo zmęczone tymi kolejnymi przesiadkami. W końcu dotarłyśmy do Zgorzelca. Następnie ja pojechałam do swoich rodziców w Jeleniej Górze, a Jola do Opola. Tak zakończyła się nasza przygoda z pracą, która była świetną lekcją, jak można podróżować, łącząc przyjemne z pożytecznym, nie mając wiele pieniędzy, nie znając języka i nie posiadając komórki. Dziś smartfony mają już dzieci małoletnie.

Co Wy o tym sądzicie? Podzielcie się swoimi wrażeniami w komentarzach. A może Wy przeżyliście podobną historię? Do usłyszenia przy okazji następnej historii z moich turystycznych przygód za żelazną kurtyną. W wolnej chwili zapraszam do lektury tekstu o podróżowaniu 40 lat temu. Znajdziecie go tutaj.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *