TERMINAL ETIUDA CZYLI KOLEJNA PRZYGODA

Dla przypomnienia w latach 2006 – 2007 byłam na Erasmusie w Granadzie. Tak się złożyło, że 16 października wpadłam do Polski na 8 dni. Pierwszym powodem była praca na targach, a drugim wyrywanie ósemki, czego nie polecam. W drodze powrotnej oznaczało to kolejne zetknięcie z terminalem Etiuda w Warszawie. A terminal Etiuda to było miejsce wyjątkowe pod każdym względem.

Źle mi z tym, że robię trochę autoreklamę, ale musiałam dać upust mojemu zażenowaniu. Zwłaszcza, że niektórzy z Was nawet nie wiedzą, że kiedyś na lotnisku im. Chopina w Warszawie był historyczny terminal Etiuda. Z zamieszania nie zabrałam z domu ani złotówki. Z drugiej strony to nawet było logiczne skoro lecę do Hiszpanii. Powszechnie wiadome było, że wszelkie napoje można nabywać dopiero po przejściu odprawy celnej w sklepie lotniskowym. Dla mnie przynajmniej do tego dnia oznaczało to, że można w nim płacić w złotówkach albo euro. Nie wiedziałam, że Etiuda rządzi się swoimi prawami. Po staniu ponad 15 minut w kolejce za wodą dowiedziałam się, że nie mogę zapłacić w euro ani też kartą, bo jest za mała kwota. Zaproponowałam, więc kasjerce, że dam jej euro, a ona później to sobie wymieni w kantorze. Kobieta jednak oznajmiła, że to nie ona ustala zasady i że jej przykro.

Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie to był przykład totalnej głupoty i naiwnego bycia służbistą. Na szczęście odnalazłam osobę chętną na wymianę złotówek na euro. Oczywiście do sklepu nie wróciłam. Skorzystałam z automatu z napojami, który był na naszym „super nowoczesnym lotnisku” aż cały jeden. Muszę za to pochwalić obsługę portową. Mojej nadwagi bagażu i siatki pełnej jedzenia nawet nie skomentowano. Brawo za wyrozumiałość dla biednych studentów!


A czy Wam zdarzyły się kiedyś podobne sytuacje? Może trochę przesadziłam z tym narzekaniem? Może ktoś z Wam też miał śmieszne przygody na terminalu Etiuda? Podzielcie się wrażeniami w komentarzach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *