W 2006 roku wyjechałam na rocznego Erasmusa do Granady na południu Hiszpanii. Był to dla mnie najlepszy wyjazd w życiu i prawdziwa szkoła życia. Wyjazd za granicę na Erasmusa to jak by zaczynanie studiów od nowa albo i gorzej. Przekonałam się, że życie w Hiszpanii to nie jest niekończąca się sielanka. Dowiedz się, jak wyglądał mój pierwszy dzień na uniwersytecie. Już w 2 tygodniu przeżyłam poważny kryzys i załamanie nerwowe w jednym. Główny powód? Język hiszpański, a dokładniej jego nieznajomość.
Alhambra i widok na miasto czyli moje ulubione miejsce w Granadzie i symbol miasta
Początek dnia był w miarę przyjemny – wdrapałam się na górę (bo tak się składa, że mój wydział był w Campusie Cartuja na samym szczycie góry) w towarzystwie koleżanki z Polski Kasi. Dzięki temu nie odczuwałam samotności, a już na pewno nie czułam tego, że zaczynam rok akademicki. Szczęście nie trwało jednak długo. Zaczęłam się stresować już po wejściu do sali. Odniosłam wrażenie, że byłyśmy w niej jedynymi Erasmusami, a cała reszta to Hiszpanie, którzy znają się ze sobą z innych zajęć. Potem było jeszcze gorzej. Co prawda prowadząca profesor była bardzo sympatyczna i starała się mówić wyraźnie, ale za to cala reszta Hiszpanów zasuwała jak karabin maszynowy. Gdybym nie zrozumiała pytania, jakie zadała, to w życiu bym się nie domyśliła, o czym Ci ludzie mogą dyskutować. Najgorzej było jednak to, że profesorka ciągle wyrywała do odpowiedzi. I tak na pierwszy ogień trafił przerażony Belg, który próbował wytłumaczyć, że nie mówi po hiszpańsku. Potem cała grupa Niemców. Nas na szczęście ominęło. Miło, że nie będę jedyną sierotą w klasie. Kasia znała biegle hiszpański, więc nie rozumiała mojego przerażenia.
Moja codzienna droga na Uniwersytet
Na naszym wydziale niestety nie było taryfy ulgowej dla Erasmusów, więc studia nie miała nic wspólnego z wakacjami. Na naszym wydziale, o czym dowiecie się później, naprawdę trzeba było się uczyć i to dużo. Na nerwach mi grają wypowiedzi znajomych, którzy narzekają, jak im było ciężko w Polsce i jak mi dobrze, że sobie wyjechałam. Na pewno nic nie musiałam robić i samo się zaliczyło. Guzik z pętelką. Do wiadomości wszystkich zazdrosnych — mnie czekała podobnie jak innych Polaków ze słabą znajomością hiszpańskiego ciężka praca i wysiłek dwukrotnie większy niż na uczelni w Polsce.
Najwspanialsza pod Słońcem ekipa hiszpańska. Dzięki nim pobyt w Hiszpanii był wyjątkowy. Amigos para siempre!
Wymieniony wcześniej przedmiot to Socjologia de turismo i ocio (socjologia w turystyce i rekreacji). Na innych przedmiotach wcale nie było lepiej. Przedmioty i osoby je prowadzące były interesujące, ale zaliczenia bardzo trudne. Wykładowcy wymagali od studentów naprawdę dużej aktywności. Końcowa ocena była wielostopniowa i składały się na nią nie tylko egzamin, ale także casus practicos (coś w rodzaju case study w Polsce) oraz praca w grupie i czytanie lektur. Ogółem było tego dużo i wszystko było oczywiście w języku hiszpańskim. To oznaczało dla mnie prawdziwe wyzwanie, bo do Granady przyjechałam ze znajomością jedynie kilku zdań po hiszpańsku, naiwnie licząc, że zajęcia będą po angielsku. Nie posłuchałam taty, który ostrzegał mnie przed zawaleniem roku. Postanowiłam się jednak nie poddawać, bo Erasmus w Hiszpanii był moim marzeniem od początku studiów.
Moją jedyną nadzieją podobnie jak pozostałych 90 osob(!) – Erasmusów była profesor od angielskiego biznesowego (ingles commercial). Jej zajęcia były zaliczane na podstawie obecności, a polegały na czytaniu tekstów angielskich i tłumaczeniu ich na hiszpański. Jednym słowem bardziej na tym przedmiocie mogłam nauczyć się hiszpańskiego niż angielskiego.
Zapomniałam jeszcze dodać, że przez pierwszy miesiąc nie chodziłam na zajęcia w normalnym trybie. Studenci Erasmusa objęci są tzw. okresem próbnym na sprawdzenie wszystkich przedmiotów i ustalenie sobie stałego planu. Wykładowcy zaś idą normalnym trybem programowym. Z tego też powodu każdego dnia bierze się jak najwięcej przedmiotów po to, by jak najwięcej poznać i zacząć jak najszybciej normalną naukę. W praktyce sprowadza się to do tego, że miałam zajęcia od 10:30 do 21: 30 z przerwami w godzinach 13:30 -14:30 i 15: -17:30. Domyślacie się, więc, że po powrocie do domu nie miałam na nic siły. Później miało być dużo łatwiej, ale nie do końca było, zwłaszcza jak dopadła mnie choroba i półroczne leczenie.
Czekam na całokształt 🙂 Co Cię tam zagnało, urzekło, a może zniechęciło? Opowiedz:)
O Granadzie mogłabym pisać godzinami i na pewno będzie o niej więcej. Wyzwaniem na pewno było znalezienie mieszkania (piszę o tym tu) a pokochałam jedzenie tapasów (trochę więcej tutaj)