JAK FACEBOOK MNIE URATOWAŁ W LONDYNIE?

Ten post szczególnie dedykuje osobom, które nie mają swojego profilu na Facebook oraz tych, którzy uważają, że Facebook to tylko pożeracz czasu. To także post dla tych, którzy w sytuacjach awaryjnych wpadają w panikę. Dlaczego? Przeczytajcie ten tekst.

Co byście zrobili, gdyby okazało się, że nagle w nocy zostaliście bez gotówki, bez komórki i swojej torebki, bo została u kolegi, którego adresu nie pamiętacie? Sytuacja bez wyjścia? Okazuje się, ze Facebook może przyjść z pomocą.

Jak się znalazłam w Limehouse w Londynie

Jest czwartek Lutego godz. 22:40, a ja wpadam jak z pokrywką po ogień do kolegi Pawła, który mieszka przy stacji Limehouse w Londynie, gdzie dojeżdża m.in. DLR. Jestem totalnie wykończona po 3 dniach intensywnych warsztatów z pracy, nocnej integracji oraz późniejszych zakupach, oraz kilkunastu przesiadkach. Nie wiem, jak to się dzieje, ale przy każdej mojej wizycie w Londynie gubię kilka kilogramów, więcej niż po fitnessie i siłowni. Może, dlatego, że zawsze jak już tu jestem, to próbuje załatwić tysiące spraw. Przemieszczam się po całym mieście, które do najmniejszych nie należy, a samo przesiadanie się na poszczególnych liniach metra czy pociągów wymaga niezłej kondycji. Nic dziwnego, że nigdy nie spotkałam w Londynie osoby o kulach czy na wózku inwalidzkim. Tacy ludzie nie mają tutaj szans na normalny transport.

Limehouse

Normalnie wybrałabym luźniejszy dzień na odwiedzenie Pawła, zwłaszcza że musiałam jeszcze wrócić na stację Gunnersbury, a to dosyć spory kawałek i minimum 2 przesiadki. Niestety następnego dnia Paweł wyjeżdżał do Barcelony zaraz po pracy, a ja do tego czasu miałam warsztaty, więc tak naprawdę to był jedyny dzień, kiedy mogłam odebrać od niego swoje rzeczy.

Był to zbiór kilku ubrań, kosmetyków i gazu pieprzowego, które musiałam zostawić u niego, wracając z Meksyku, gdyż nie można było tych rzeczy zabrać w podręcznym do Warszawy. Rzeczy leżały już kilka miesięcy, więc najwyższy czas by je zabrać i nie nadużywać więcej uprzejmości Pawła i jego współlokatora.

Houston mamy problem

Zadanie wydawało się proste. Wpadam do Pawła, zamieniam kilka zdań, bo jednak nie widzieliśmy się trochę, zabieram torbę z rzeczami i szybko wracam do hotelu. Banalne, prawda? W zasadzie nie da się nic zepsuć, ale przecież dzień bez przygód to dzień stracony. Półprzytomna, głodna (bo ostatnią kanapkę jadłam o 14), ale zadowolona podziękowałam Pawłowi, chwyciłam wielką papierową torbę Prime Mark, w której miałam zakupy plus rzeczy z Meksyku i wyszłam. Zjechałam windą i ruszyłam w stronę stacji kolejowej. Chciałam sprawdzić, która godzina, a tu psikus, bo nie mam komórki. Zaraz ja nie mam całej mojej torebki. No nie, co za sierota – pomyślałam sobie. Powiesiłam ją przecież na wieszaku w przedpokoju, a Paweł pewnie nawet jej nie zauważył.

Metro trasa

Zresztą gdzie trzeba mieć rozum, żeby zapomnieć torebki, w której ma się wszystko – dokumenty, klucz do hotelu, pendrive z prezentacją, portfel i komórkę itd. No nic trzeba wrócić się i tyle. Tyle że u Pawła nie działa domofon, więc mi nie otworzy drzwi. Hmmm… dobra widzę ochroniarza. Uff udało się wejść do budynku. Dzwonię do drzwi, a tu nic. Już tak szybko poszedł spać? A może to nie te drzwi? Niemożliwe. Mój brzuch i głowa zaczynały mi coraz bardziej przypominać, że przez pół dnia chodzę o jednej kanapce i 4 godzinach snu. Boże dziewczyno skup się, proszę! Przecież nie mogłaś zapomnieć, gdzie on mieszka… A jeśli? No dobra nie mam wyboru. Zapukam jeszcze do drzwi piętro wyżej i niżej. Może rzeczywiście z tego wszystkiego pomyliłam piętra, a wszystkie wyglądają dokładnie tak samo. Wciąż cisza. Co robić? Zaraz, jeśli w budynku jest ochrona, to na pewno mają listę lokatorów.

Cała nadzieja w ochroniarzu

Wróciłam do recepcji. Niestety okazało się, że Pan tylko tu siedzi i nie ma listy mieszkańców, ale niektórych kojarzy. Zaczęłam mu opisywać, jak wyglądają moi koledzy – są dosyć charakterystyczni, wysocy z Polski. Jest szansa, że ich skojarzy. Faktycznie potwierdził, że mieszkają tu tacy, ale nie ma pojęcia, pod którym numerem. Rozłożyłam ręce i zaczęłam się zastanawiać czy po prostu nie przejść się po wszystkich, piętrach i nie popukać do wszystkich drzwi aż trafię na te właściwe. Tyle że jest już prawie po północy, więc to trochę słaby pomysł. Czułam jak zalewa mnie coraz większy pot. A może wrócę po prostu do hotelu i rano napiszę do niego maila? Tylko że nie mam ani kasy, ani dokumentów, żeby wrócić do hotelu Co jak mnie złapią i dostanę mandat? Anglicy są bardzo zasadowi i żadne usprawiedliwienie ich nie obchodzi.

Jedyna nadzieja to Facebook

Usiadłam, więc na schodach i zaczęłam się zastanawiać jak się skontaktować z Pawłem. Pomyślałam o Facebook-u? Może Paweł odczyta moją wiadomość albo ktoś ze znajomych, kto ma jego numer i może się z nim skontaktować. Tylko gdzie ja teraz w nocy znajdę kawiarenkę internetową? Poza tym nie mam kasy. Postanowiłam zapukać do kogoś z mieszkańców i poprosić o pomoc. Przy szóstej próbie otworzyła mi w końcu jakaś Chinka, która była mocno zaskoczona porą, o której ją nachodzę. Wyjaśniłam jej całą sytuację, na zmianę powtarzając, jaka jestem głupia i jak bardzo ją przepraszam. Dziewczyna okazała się bardzo wyrozumiała. Przytuliła mnie, pocieszając, że nic się nie stało i że każdemu mogło się to przytrafić. Zgodziła się użyczyć mi swój telefon do skorzystania z Facebooka. Niestety Paweł nie był aktywny. Na szczęście była koleżanka Karolina z Oxfordu, więc napisałam szybko do niej, by podała mi numer do Pawła, Minuty oczekiwania na odpowiedź ciągnęły się jak godziny. Jest! Mam numer. Karo dziękuję Ci i później Ci wszystko wyjaśnię.

Torebka odzyskana

Chinka była na tyle miła, że pozwoliła mi jeszcze zadzwonić do Pawła. Udało się! Szybko pobiegłam do Pawła po rzeczy, dziękując i przepraszając go po stokroć. Było mi tak głupio, że nawet nie wiedziałam jak mu to wytłumaczyć, bo sama nie wierzyłam, że to nie sen. Później okazało się, że dzwonek do drzwi nie działał. Dlatego nie usłyszał, jak dzwoniłam za pierwszym razem. Najważniejsze, że się udało. Podziękowałam jeszcze raz Chince, która zapraszała jeszcze na herbatę dla uspokojenia i ruszyłam w drogę. To było niesamowite, jak bardzo się przejęła i chciała mi pomóc. Znowu się okazało, że mam w życiu więcej szczęścia do dobrych ludzi niż rozumu. Morał jednak tej historii jest taki, że zawsze jest jakieś wyjście nawet z sytuacji, które wydają się beznadziejne oraz że czasem warto mieć konto na Facebooku lub innym portalu, jako dodatkowy środek łączności ze światem.

Facebook a zagrożenie

Facebook może się okazać również przydatny, gdy się zgubicie albo coś Wam się stało, Pokazuje on Waszą ostatnią lokalizację logowania. Warto też wiedzieć, że po tsunami w 2011 roku Facebook wprowadził w 2014 funkcje „safety check”, dzięki której osoby przebywające w rejonie zagrożenie np. klęski żywiołowej czy ataku terrorystycznego mogą powiadomić o stanie swojego bezpieczeństwa. W ten sposób Wasi znajomi oraz rodzina mogą dowiedzieć się, że nic Wam nie jest. Pierwszy raz funkcja ta miała zastosowanie po trzęsieniu ziemi w Nepalu.

safty check

Narzędzie wykorzystuje m.in. dostęp do lokalizacji użytkowników i na tej podstawie osoba, która przebywa w miejscu katastrofy, może otrzymać specjalny alert wraz z przyciskiem „jestem bezpieczny”, którego kliknięcie powoduje wysłanie takiego komunikatu do znajomych. Aplikacja poinformuje nas, ilu z naszych znajomych znajduje się w rejonie zagrożenia. Zawiera też numer alarmowy, pod którym można uzyskać szczegółowe informacje. Myślę, więc ze w dzisiejszych czasach zastosowanie Facebooka zyskuje nowe znaczenie i chociażby ze względu na bezpieczeństwo warto na nim być.

A co Wy o tym myślicie? Znacie ciekawe przypadki zastosowania Facebook-a? A może na moim miejscu zrobilibyście coś innego? Podzielcie się swoimi opiniami w komentarzach.

One thought on “JAK FACEBOOK MNIE URATOWAŁ W LONDYNIE?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *